Categories
Podróże

Na jarmarku bożonarodzeniowym w Dreźnie

W czasie, gdy większość ludzi zajęta była przygotowaniami do świąt, ja z czwórką moich bliskich spontanicznie postanowiłam wybrać się na jeden dzień do Drezna. Ode mnie do stolicy Saksonii jest 270 km, a więc 3 godziny jazdy samochodem. Aż trudno mi zrozumieć, dlaczego dopiero w tym roku trafiłam do tego pięknego miasta, mimo że już 20 lat temu miałam okazję tam bywać tranzytem w drodze do Lipska, gdzie przez 10 miesięcy byłam na stypendium. Wtedy poznałam tylko drezdeński dworzec kolejowy – poważne zaniedbanie, które na szczęście w minioną sobotę udało mi się nadrobić.
21. grudnia to dzień urodzin mojej mamy, a więc dodatkowa okazja, aby w wyjątkowy sposób upamiętnić ten dzień. Zaczęliśmy go od zwiedzenia zamku rezydencyjnego książąt saskich. Zgromadzone tam zbiory sztuki jubilerskiej, złotniczej, broni białej i palnej, strojów, zbroi, monet czy orderów mogą przyprawić o zawrót głowy, taka jest ich ilość i jakość. Spędziliśmy w komnatach książęcych trzy godziny, a do najcenniejszych zbiorów w ogóle nie dotarliśmy, gdyż historyczne zielone sklepienie było tego dnia zamknięte, prawdopodobnie z uwagi na niedawne włamanie. Mimo to dostępne eksponaty wzbudziły zachwyt naszej grupki, choć mój w najmniejszym stopniu, ponieważ niestety wszystko jest wyeksponowane w gablotach za szkłem. Niczego nie można dotknąć. Są za to dostępne audioprzewodniki w języku polskim.
Kolejnym punktem programu był spacer po Zwingerze, kompleksie budynków reprezentacyjnych, który w swoich murach mieści liczne muzea. Nas jednak interesowały głównie dachy tych budowli, które pełnią funkcję tarasów i punktów widokowych.
Stamtąd skierowaliśmy się na najstarszy w Niemczech jarmark bożonarodzeniowy – Strietzelmarkt, gdzie daliśmy się porwać świątecznemu klimatowi. Gwar, ścisk, muzyka, kuszące zapachy, światła… no i oczywiście smaki. W pierwszej kolejności musiałam sobie pozwolić na prażone migdały w skorupce o smaku marcepanu, a potem skusiliśmy się na grzene wino, którym wznieśliśmy toast za zdrowie mojej mamy. Wzbudziliśmy niejaką sensację wśród odwiedzających jarmark, śpiewając polskie “Sto lat” we wszystkich możliwych wariantach.
Rozgrzani winem ruszyliśmy dalej przez most Augusta na drugą stronę Łaby, gdzie stoi konny pomnik króla Polski Augusta II Mocnego. Jest z brązu, ale wygląda na złoty. Na rynku nowomiejskim wpadliśmy na kolejny jarmark, a kawałek dalej na jeszcze jeden. Podobno jest ich w Dreźnie 10. Niestety na średniowieczny zabrakło nam czasu, zresztą ten akurat jako jedyny był płatny.

W czasie, gdy większość ludzi zajęta była przygotowaniami do świąt, ja z czwórką moich bliskich spontanicznie postanowiłam wybrać się na jeden dzień do Drezna. Ode mnie do stolicy Saksonii jest 270 km, a więc 3 godziny jazdy samochodem. Aż trudno mi zrozumieć, dlaczego dopiero w tym roku trafiłam do tego pięknego miasta, mimo że już 20 lat temu miałam okazję tam bywać tranzytem w drodze do Lipska, gdzie przez 10 miesięcy byłam na stypendium. Wtedy poznałam tylko drezdeński dworzec kolejowy – poważne zaniedbanie, które na szczęście w minioną sobotę udało mi się nadrobić.
21. grudnia to dzień urodzin mojej mamy, a więc dodatkowa okazja, aby w wyjątkowy sposób upamiętnić ten dzień. Zaczęliśmy go od zwiedzenia zamku rezydencyjnego książąt saskich. Zgromadzone tam zbiory sztuki jubilerskiej, złotniczej, broni białej i palnej, strojów, zbroi, monet czy orderów mogą przyprawić o zawrót głowy, taka jest ich ilość i jakość. Spędziliśmy w komnatach książęcych trzy godziny, a do najcenniejszych zbiorów w ogóle nie dotarliśmy, gdyż historyczne zielone sklepienie było tego dnia zamknięte, prawdopodobnie z uwagi na niedawne włamanie. Mimo to dostępne eksponaty wzbudziły zachwyt naszej grupki, choć mój w najmniejszym stopniu, ponieważ niestety wszystko jest wyeksponowane w gablotach za szkłem. Niczego nie można dotknąć. Są za to dostępne audioprzewodniki w języku polskim.
Kolejnym punktem programu był spacer po Zwingerze, kompleksie budynków reprezentacyjnych, który w swoich murach mieści liczne muzea. Nas jednak interesowały głównie dachy tych budowli, które pełnią funkcję tarasów i punktów widokowych.
Stamtąd skierowaliśmy się na najstarszy w Niemczech jarmark bożonarodzeniowy – Strietzelmarkt, gdzie daliśmy się porwać świątecznemu klimatowi. Gwar, ścisk, muzyka, kuszące zapachy, światła… no i oczywiście smaki. W pierwszej kolejności musiałam sobie pozwolić na prażone migdały w skorupce o smaku marcepanu, a potem skusiliśmy się na grzene wino, którym wznieśliśmy toast za zdrowie mojej mamy. Wzbudziliśmy niejaką sensację wśród odwiedzających jarmark, śpiewając polskie "Sto lat" we wszystkich możliwych wariantach.
Rozgrzani winem ruszyliśmy dalej przez most Augusta na drugą stronę Łaby, gdzie stoi konny pomnik króla Polski Augusta II Mocnego. Jest z brązu, ale wygląda na złoty. Na rynku nowomiejskim wpadliśmy na kolejny jarmark, a kawałek dalej na jeszcze jeden. Podobno jest ich w Dreźnie 10. Niestety na średniowieczny zabrakło nam czasu, zresztą ten akurat jako jedyny był płatny.
Wieczorem zmęczeni, ale zadowoleni chcieliśmy wracać do Polski, jednak nasz samochód miał inne plany. Najwyraźniej spodobało mu się na drezdeńskim parkingu i dlatego nie udało nam się odpalić silnika. Trzeba było wzywać pomoc drogową, która po półtorej godzinie wybawiła nas z opresji i wreszcie mogliśmy zakończyć dzień pełen wrażeń, docierając do domu o 1:30 w nocy.
Zachęcam do odwiedzenia Drezna, zarówno w okresie przedświątecznym, jak i latem, bo wtedy musi być tam jeszcze piękniej, już choćby ze względu na działające fontanny i kwitnące rośliny.

Striezelmarkt – magiczny jarmark bożonarodzeniowy w Dreźnie

4 replies on “Na jarmarku bożonarodzeniowym w Dreźnie”

Byłam w Dreźnie na wycieczce. Kilka lat temu. Letnią porą. Jarmarki bożonarodzeniowe są tam wspaniałe. Tak mówiła koleżanka, która była w Dreźnie przed świętami już 3 razy.

Potwierdzam. Jarmark jest tam super, liczy sobie już 585 lat. Dla mnie odkryciem w tym roku był grzany ajerlikier. Za to na śmierć zapomniałam spróbować tradycyjnej świątecznej strucli.

W tamtych okolicach zaczęły się chyba jarmarki jako pierwsze. Faktycznie słyszałem kilkukrotnie, że tam fajnie.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink