W ramach merytorycznego przygotowania do mojej podróży do Paryża, która już za niecały miesiąc, przeczytałam, a właściwie przesłuchałam dwa zupełnie różne przewodniki. "Paryż. Całe miasto w kieszeni" z serii "Słuchaj i zwiedzaj" jest bardzo powierzchowny, skupia się na najważniejszych zabytkach, podając w zwięzłej formie podstawowe informacje. Przydatne może być to, że przy niemal każdym zabytku jest podana najbliższa stacja metra. Jako wprowadzenie w temat jest okay, ale nie można tej publikacji potraktować jako poważnego przewodnika turystycznego.
Znacznie ciekawsze są, zaproponowane przez Ludwika Stommę, Polaka mieszkającego w Paryżu, spacery po tym mieście. Stomma proponuje 12 tras, skupiając się na miejscach ciekawych historycznie, ale niekoniecznie należących do kanonu turystycznego. Przytacza zabawne anegdotki, pikantne szczegóły, historie z dreszczykiem, związane z biografiami znanych mieszkańców francuskiej stolicy. Podaje przy tym numery domów, będących sceną przeróżnych wydarzeń. Zwraca przy tym uwagę na polonika, na które można się natknąć w wielu paryskich lokalizacjach. Są to np. groby sławnych Polaków, inskrypcje przywołujące pamięć naszych rodaków czy miejsc w Polsce, domy, w których część życia spędzili, a czasem i śmierć ponieśli Polacy. . Na końcu dołącza autor kilka wskazówek co do oper, teatrów, lokali tanecznych, a także erotycznych. Polecam "Paryskie spacery" Ludwika Stommy. Audiobooka czyta Xawery Jasieński.
Category: Książki
Magdalena Wolińska-Riedi, od 2014 r. korespondentka polskiej telewizji z Watykanu, przez prawie 16 lat była obywatelką tego nietypowego, najmniejszego państwa świata. Za spiżową bramą zamieszkała w 2003 r. po ślubie z żołnierzem gwardii szwajcarskiej. Tam wychowywała dwie córki, spotykała trzech następujących po sobie papieży i poznała codzienne życie Watykanu od podszewki.
W swojej książce "Kobieta w Watykanie. Jak żyje się w najmniejszym państwie świata" uchyla rąbka tajemnicy. Opowiada, kto ma prawo do obywatelstwa watykańskiego, kto mieszka w państwie papieskim, jak wygląda służba zdrowia, jak i gdzie robi się zakupy. Pisze, jak wychowuje się dzieci w Watykanie, gdzie uczęszczają do przedszkola i szkoły, czy mogą je odwiedzać koledzy z klasy. Opisuje bramy, prowadzące na teren państwa i ich funkcje. Przybliża historię gwardii szwajcarskiej, porównuje kolejne pontyfikaty i ich wpływ na zmiany zachodzące w Watykanie. Wszystko opisuje przez pryzmat osobistych doświadczeń, nie szczędząc ciekawych szczegółów.
I tylko jedno mam do autorki zastrzeżenie. Razi mnie jej snobistyczna postawa w stylu: Ja mam miejsce w ławce, więc dla innych nie ma tu już miejsca, bo zrobi się ciasno. Tak właśnie odbieram jej krytykę decyzji papieża Franciszka o udostępnieniu dla turystów ogrodów watykańskich i otwarciu dla zwiedzających Castel Gandolfo. Jej zdaniem to profanacja, o ile to nie jej córki biegają po trawnikach czy jeżdżą na rowerach lub hulajnogach po alejkach ogrodów.
Książka jest napisana prosto, przejrzyście, jest podzielona na rozdziały, omawiające poszczególne sfery życia w Watykanie. Zdarzają się drobne powtórzenia w kolejnych rozdziałach, przez co można je czytać na wyrywki bez zachowania kolejności.
Tetralogia Neapolitańska – minirecenzja
Tytuł i autor książki to jej wizytówka. Często już samo ich brzmienie intryguje, przyciąga lub odpycha, a w każdym razie budzi wyobrażenia, które wpływają na decyzję o sięgnięciu po jakąś książkę lub jej zignorowaniu. Dysonans pomiędzy tytułem i autorem a treścią powieści wyraźnie odczułam w przypadku "Genialnej przyjaciółki" Eleny Ferrante. Spodziewałam się płytkiego czytadła o dwóch psiapsiółkach, które mają pstro w głowach i nie przekonałabym się, że jest inaczej, gdyby nie fakt, że akcja tej powieści rozgrywa się w Neapolu, mieście, które mnie fascynuje. Tym sposobem dałam się wciągnąć w historię snutą przez Elenę Ferrante na kartkach czteroczęściowego cyklu, który arcydziełem literatury nie jest, ale z pewnością zasługuje na uwagę.
"Genialna przyjaciółka", "Historia nowego nazwiska", "Historia ucieczki" i "Historia zaginionej dziewczynki" składają się na opowieść o życiu dwóch kobiet, Leny i Lili, od dzieciństwa w latach 50. po lata dwutysięczne. Autorka kreśli drobiazgowo portrety psychologiczne obu głównych bohaterek i ich skomplikowane wzajemne relacje, które oscylują pomiędzy przyjaźnią i nienawiścią, uzależnieniem i rywalizacją. Lila jest tajemnicza, charyzmatyczna, inteligentna, bezwzględna, szczodra, szalenie niejednoznaczna, składająca się z wielu sprzeczności. Lena, narratorka opowieści, to taka trochę cicha woda, ambitna, ustępliwa, ulegająca wpływom. Wychowują się w biednej dzielnicy Neapolu, gdzie przemoc jest na porządku dziennym w rodzinach i w interesach. Obie próbują poprzez wykształcenie wyrwać się z otaczającego je marazmu, ale tylko jednej się to udaje.
Tłem dla historii Leny i Lili Elena Ferrante czyni społeczność dzielnicy, całą galerię różnorodnych postaci, przyjaciół i wrogów, uczciwych ludzi i przestępców. Pozwala też wyjrzeć czytelnikowi poza granice Neapolu. Analizuje przemiany społeczne i polityczne we włoszech na przestrzeni lat drugiej połowy XX w. Walka pomiędzy faszystami i komunistami, ruch feministyczny, rozluźnienie obyczajów, dewaluacja wartości rodzinnych, morderstwa polityczne, demonstracje, złe warunki pracy, rozwój branży komputerowej i jeszcze więcej, to tematy, o które zahacza ten cykl.
Zdarzają się dłużyzny, szczególnie w tomie drugim, ale i tak warto przeczytać.
“Dom z dwiema wieżami” – minirecenzja
Zainspirowana wywiadem z autorem w podcaście "Radio Książki" sięgnęłam po biografię Macieja Zaręby-Bielawskiego, który podzielił się historią swojej rodziny, a więc dziadków, rodziców i jego samego. Już na początek ciekawostką jest fakt, że książka powstała w języku szwedzkim i dopiero wtórnie została przetłumaczona na język polski. Pozwoliło to Bielawskiemu na stworzenie dystansu między swoimi emocjami, a przedstawianymi losami swoich bliskich. Zapewne nie było mu łatwo poważyć się na szczerość, na wydobycie upiorów z rodzinnych szaf na światło dzienne, na zmierzenie się z niewygodnymi prawdami na temat Polski.
Maciej Zaręba-Bielawski urodził się w 1951 r. Jego ojciec był znanym psychiatrą, potomkiem rodu szlacheckiego, który poślubił kobietę o kilkadziesiąt lat młodszą, żydówkę. O swoich żydowskich korzeniach dowiedział się w wieku 17 lat, w momencie, kiedy przyszło mu nagle opuścić Polskę wraz z matką, babką i rodzeństwem. Pozbawieni obywatelstwa polskiego, osiedli w Szwecji. Dopiero po wielu latach autor dotarł do dokumentów, przeczytał listy, spotkał ludzi i poznał fakty, które wcześniej były przed nim ukrywane i przez niego tylko przeczuwane.
Znajdziemy w tej książce opis przedwojennej sytuacji żydów w Polsce, zupełnie odmienne losy ojca i matki pisarza podczas drugiej wojny światowej, przeczytamy o dzieciństwie w zakładzie psychiatrycznym i wiele więcej, a wszystko opowiedziane z dużą wrażliwością, niebanalnie, poruszająco. Gorąco polecam.
https://czytamzwiedzamopisuje.blogspot.com/2020/02/nikola-tesla-moje-zycie-i-wynalazki.html
“No pasa nada!” – minirecenzja
https://czytamzwiedzamopisuje.blogspot.com/2020/02/no-pasa-nada-nic-sie-nie-dzieje-kobiece.html
“Czyż nie dobija się koni” – minirecenzja
Ostatnimi czasy dosyć często trafiam na książki, które mają swoje filmowe odpowiedniki. Tak też jest z egzystencjalną powieścią Horace McCoy'a "Czyż nie dobija się koni". Niedawno do księgarń trafiło nowe wydanie tej książki, która ukazała się po raz pierwszy w USA w 1935 r.
Opowiada ona historię dwójki młodych ludzi, którzy w czasach wielkiego kryzysu przybywają do Hollywood, żeby szukać szczęścia w branży filmowej, choćby w charakterze statystów. Z braku pieniędzy i perspektyw decydują się na udział w wielkim maratonie tanecznym, który daje szanse na nagrodę finansową. Dziewczyna jest destrukcyjnym typem człowieka, nie widzi sensu w życiu i swoim czarnowidztwem oddziałuje na otaczających ją ludzi, co ostatecznie prowadzi do tragedii.
Powieść, mimo że bardzo krótka, kryje w sobie dużo treści. Podejmuje różne tematy, pokazuje typowo amerykańskie zjawiska społeczne, budzi kontrowersje i skłania do refleksji.
“Ludojady z Kumaonu” – minirecenzja
W czasach, kiedy ekologia i walka o prawa zwierząt są kwestią wielkiej wagi, wspomnienia Jima Corbetta, tropiciela i łowcy tygrysów mogą budzić silne kontrowersje. Autor, Brytyjczyk mieszkający w północnej części Indii na podgórzu Himalajów, pełnił na przełomie lat 20. i 30. XX w. rolę obrońcy mieszkańców wiosek, którym zagrażały tygrysy ludojady. W bardzo obrazowy i fascynujący sposób opisał metody podchodzenia, tropienia, czatowania i rozprawiania się z bestiami, które na skutek utraty pełnej sprawności, nie będąc w stanie polować na dziką zwierzynę, wybierały łatwiejrszą zdobycz, człowieka i zasmakowawszy w ludzkim mięsie, pozbawiały życia nawet dziesiątki ofiar.
Corbettowi nie można odmówić zarówno głębokiej znajomości natury tygrysów i innych dzikich zwierząt, miłości do przyrody, jak i całkiem przyzwoitego stylu literackiego. Jego opisy krajobrazów czy topografii są bardzo plastyczne i ujmujące. Żargon łowiecki, jakiego używa, dzięki wyjaśnieniom tłumacza i redakcji, zupełnie nie przeszkadza w delektowaniu się lekturą. Jest groźnie, a zarazem ekscytująco i pięknie. Polecam.
Irytują mnie książki, które pozują na literaturę faktu, a w najlepszym razie okazują się literaturą poszlak lub przypuszczeń. Szczególnie jest to frustrujące,
gdy książka podejmuje ciekawy, mało znany temat i gdy czyta się ją z prawdziwym zaangażowaniem, by przy końcu stwierdzić, że to, co się przeczytało, w
rzeczywistości może być tylko półprawdą lub zupełnie nie tym, na co pozowało.
Taka sytuacja przydarzyła mi się z "Przemytnikami książek z Timbuktu". Autor, Charlie English, opowiada dwutorowo, w nieparzystych rozdziałach przybliżając
czytelnikowi wydarzenia z przełomu 2012 / 2013 r., kiedy to do Timbuktu, miasta w północnym Mali, położonym nad rzeką Niger, wkroczyli najpierw rebelianci,
domagający się utworzenia niezależnego państwa Tuaregów, a następnie dżihadyści z północy Afryki. W mieście nastał terror. Mieszkańcy, święte miejsca,
a także biblioteki, gromadzące bezcenne rękopisy z minionych wieków znalazły się w niebezpieczeństwie. By ratować historyczne manuskrypty, kilku bibliotekarzy
zainicjowało akcję potajemnego wywożenia zbiorów do Bamako, stolicy Mali, położonej na południu kraju. Parzyste rozdziały to z kolei próba chronologicznego
przedstawienia historii eksploracji terytorium Mali przez brytyjskich, francuskich i niemieckich odkrywców, począwszy od końca XVIII w. Ich dążenia do
odnalezienia Timbuktu, miasta legendy, które miało kryć niezmierzone bogactwa, przez długi czas kończyły się niepowodzeniami. Znajdziemy tu też rekonstrukcję
historii miasta od czasów jego założenia około XII w. przez rozkwit w XV i XVI w., kiedy stanowiło ośrodek kultury i nauki w tamtym regionie i kiedy powstała
większość manuskryptów, aż po utratę znaczenia. Wszystko razem jest niezwykle zajmujące, prócz ostatniego rozdziału, w którym przebieg i sens całej akcji
ratunkowej zostaje poddany w wątpliwość, a czytelnik zaczyna się zastanawiać, po co w takim razie to czytał i co kryje się tak naprawdę za fasadą tej opowieści.
Sięganie po literaturę faktu sprzed pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu lat ma swoje plusy i minusy. Minus jest niewątpliwie taki, że prezentowane dane i opisywany stan rzeczy najpewniej mocno straciły na aktualności, zaś plusem jest większa dbałość o warstwę stylistyczną książki. Szczególnie, jeśli pisarz był nie tylko reportażystą, ale i literatem.
Jan Józef Szczepański, który swoją relację z trzymiesięcznego pobytu na Spitsbergenie wydał w 1960 r., był zarówno prozaikiem, jak i eseistą i reporterem. Można to dostrzec wyraźnie w "Zatoce Białych Niedźwiedzi", która nie tylko daje nam obraz przyrody i surowych krajobrazów wyspy, położonej za kołem podbiegunowym, lecz pozwala zagłębić się w rozważania nad motywami autora, które skłoniły go do towarzyszenia polskiej wyprawie badawczej, złożonej z glacjologów, gleboznawców, geografów i meteorologów, nad relacjami międzyludzkimi w ekstremalnych okolicznościach natury czy nad postawami różnych grup narodowych lub społecznych. Ci, którzy u Szczepańskiego będą szukać bohaterskich przygód i romantycznych opisów mroźnego piękna, znajdą raczej prozę życia w spartańskich warunkach. Autor, mimo że posłużył się literackim językiem, nie koloryzował swoich wyczynów, nie pompował sztucznie balonika dramaturgii, co w efekcie dało może niekoniecznie bardzo ekscytującą, ale wiarygodną i zajmującą lekturę.